No cóż, miast pisać pilnie latem bloga co by jego nazwie Według Pór Roku zadośćuczynić, rzucam garść wspomnień wakacyjnych podczas gdy Didi pobiera nauki w tzw. zerówce. Ale gdy jesień za pasem, oko chciwie zawieszam na fotografiach lipcowo-sierpniowych nie z Egiptu, nie z Maroka, ale wiejskiego ogródka, miejskiego parku, wiekowego Torunia. Zaglądam do miski malin, razem z Didi ponownie paćkamy ręce w jeżynach i huśtamy na hamaku...Gorący maleńki pokój w toruńskim hostelu, PKS przez pół Polski i mega ciężki plecak...no to do dzieła! Kulinarnie też będzie z lekka, i upalnie okropnie, w ogóle nie dało się spać. A za oknem juz mi lecą lipowe liście na kosmaty trawnik...
W Toruniu zachwyciły mnie mury ;-), kamieniczki, wąskie ulice, kocie łby, zaułki, widok na Wisłę i nasze leniwe z Didi spacerki po Starówce, na której zresztą stacjonowałyśmy, więc wszędzie było blisko. Parę razy odwiedziłyśmy też godną polecenia Restaurację Ciasną na ulicy Podmurnej o profilu wegetariańsko-wegańskim. Dania smaczne, ładnie, estetycznie podane, obsługa przyjemna. Ja natomiast moje kulinarne poczynania ograniczałam do kaszki kukurydzianej z cynamonem, bananami, malinami, itp; względnie sałatek pomidorowych i ogórkowych. Aaa, nie mogę nie wspomnieć o piernikach. Duże serducha wcinałyśmy siedząc na schodach prowadzących z Bulwaru Filadelfijskiego do Wisły. A takie małe pikantne ludziki a la Ciastek ze Shreka powiozłyśmy w darze dla Rodziny i Przyjaciół, pierne były nieziemsko ;-)
Gru - chu czy cu - kru albo może gro - chu...czegoś tam chciały od nas pierzaste, ogoniaste; na Rynku Didi jednakowoż bardziej zainteresowana była kąpielą w fontannie zrobionej pod hydrantem; nastąpiło triumfalne i euforyczne zmoczenie się do suchej nitki, czy raczej mokrych gatek, oj tak!
Oto i Baj Pomorski...
Widok na Wisłę. Nie rzuciłyśmy się bynajmniej w jej spienione fale ;-) ale rejs Katarzynką, czyli łodzią z daszkiem został zaliczony. Natomiast dumną Wandę podziwiałyśmy z daleka....
Żywe Muzeum Piernika...no, to było COŚ. Zostałyśmy zaangażowane do wyrobu pierników - Didi piekła serce, ja słońce (z początku bardzo twarde, ale właśnie ostatnio je zjadłam ze smakiem). Pokaz prowadzony dowcipnie mową sprzed wieków opiewane pierniki, przyprawy tudzież zachowanie uczestników tworzyło świetną atmosferę. Didi mieszała w dzieży drewnianej miód z przyprawami. Na koniec nabyłyśmy w sklepiku muzealnym pierniki, zestaw małych drewnianych narzędzi kuchennych oraz drewniane yo-yo.
Było jeszcze i Planetarium - seans Barwy Kosmosu, naprawdę udany. Wszędzie byłyśmy PO RAZ PIERWSZY stąd ten entuzjazm, skądinąd szczery i to bardzo. Tak blisko od nas do kopernikowskiego grodu a my dopiero teraz...;-D ale na pewno nie po raz ostatni!
A potem Płońsk koło Warszawy i jeszcze w sierpniu wielkopolsko-kujawsko-pomorskie klimaty wiejskie:
Płoński Park z rzeczką Płonką - park jak park powie ktoś...ha! ale myśmy tam miały wspaniałe przeżycie, a mianowicie doświadczyłyśmy w okropny upał deszczu, ulewy która nas przemoczyła, skakania po kałużach, mokrych butów, i wszystkiego w ogóle, nawet mi się okulary od deszczu zarysały ;-). Także gdy się tak biegnie i chlapie w ciepłym deszcze jak na zamówienie z przyjaciółmi to i park jest niezwykły, i tych parę dni, do których jechałyśmy rozpalonym PKSem wrasta w pamięć na zawsze. :-D
Piękny ogród na wsi w sierpniowej szacie astrów....hamak pod śliwami, jeżynowy busz, przyjacielskie wspominki - rozmarzam się po prostu ;-)
Ogród to nie ogród, piekna przestrzeń skomponowanych kamieni, wody, kwiatów, drzew...zakątkowa i orzeźwiająca umysł...
Miało być i o kuchni? Jest Deser Malinowy Ewy; pojedlim, pogadalim...na spodzie bezy małe wymieszane z bitą śmietaną okryte pierzynką malin plus kawałki czekolady; luuuuuduuuuu, ale dobre! Dziękujemy wraz z Didi!!!
Pieją kury, pieją, szukają koguta...
Spokojne przestrzenie, gawęda liści o letnich popołudniach - wdzięcznam za to lato niezmiernie....